Praktyczna akademia ekonomiczna
Matura
zdana…wyjechałam na studia do Poznania. Wybrałam matematykę na UAM, bo chciałam
być nauczycielem matematyki, a także uwielbiałam liczyć…
Jednak
jak się okazało potem, moje wyobrażenie o studiach było zgoła inne niż okazała
się rzeczywistość, ale to kiedyś przy okazji, lecz jak to było na tych studiach
?
Ojciec
chciał, żeby studiowała prawo lub medycynę.
Ja
marzyłam o psychologii.
Poszłam
na matematykę.
Moi
rodzice nie byli nigdy z tych co wspierają, ale raczej z tych widzących
wszystko w czarnych kolorach. Rozumiałam , że nie mogę iść do technikum
ekonomicznego, bo było z internatem i nie miałby kto pracować na polu, ale w
moim Liceum była klasa Matematyczno-Fizyczna i Ogólna ( humanistyczna).
Musiałam iść na profil ogólny, bo… no właśnie, bo moja młodsza rocznikowo o rok
siostra, chodziła ze mną do jednej klasy ( wtedy co drugi rok na wsi była
pierwsza klasa). Mimo, że ona chciała być sklepową, rodzice kazali jej pójść do
liceum ze mną i dlatego ja nie mogłam iść na profil ścisły, bo była obawa, że
Julka sobie nie poradzi. Była bardzo dobrą uczennicą, co prawda zdarzały jej
się 2 czwórki oprócz piątek na świadectwie, ale rodzice uważali, ze ja mam ją
za sobą ciągnąć do góry. Z perspektywy czasu widzę, jaką krzywdę nam obu
zrobili. Ja byłam typem lidera, wszędzie przewodnicząca klasy, szkoły itd…
przebojowa, a moja siostra w moim cieniu nie miała szans się przebić. Dopiero
kiedy los sprawił, ze nasze drogi się rozeszły, pokazała co potrafi.
W moim przypadku sprawdziło się
przysłowie, że „owoc zakazany bardziej smakuje”, bo skoro ojciec chciał dla
mnie czego innego, poszłam w całkiem innym kierunku. Nie raz w życiu, tak
głupio wybrałam, ale to widzi się po czasie… po wielu latach. Teraz myślę
sobie, że byłabym niezłym adwokatem J.
Zaczęłam
więc studiować matematykę i kiedy ojciec zobaczył mój indeks po pierwszym
semestrze, gdzie podwójnie „straciłam cnotę” ( w żargonie studenckim, dostałam
2 z egzaminu), to mimo, że oceny poprawiłam i zaliczyłam semestr, zostałam „
wyproszona” z domu i zostałam samofinansującą
się studentką…
Babcia
dała mi na bilet do Poznania i… trzymała za mnie kciuki. Powiedziała wtedy :
„
Dzietka ( to było pieszczotliwe
dziewczynko), Ty będziesz wielkim Człowiekiem i jedź w Świat, bo on na Ciebie
czeka. Nie przejmuj się niczym, znajdziesz rozwiązanie, obcy ludzie Ci pomogą.
Pieniądze leżą na drodze, tylko nie wielu umie je dostrzec, a Ty masz DAR od
Boga”
Ukochałam
Babcię i pojechałam. Babcia dawała mi coś, czego nigdy nie dali mi rodzice.
Babcia utwierdzała mnie w poczuciu własnej wartości, nie dołowała, tylko
wierzyła we mnie tak bardzo, że nie bałam się i udawało mi się.
Postanowiłam
więc się rozejrzeć i chciałam zobaczyć te pieniądze.
Następnego
dnia poszłam do pani Kierownik akademika i zaproponowałam, że będę sprzątać dwa
piętra korytarza i kuchnię, że będę wstawać o 6 rano i że proszę za to o
obniżenie opłaty za akademik. Zgodziła się bez problemu J Pani Renia Musielak nawet
dawała mi czasem inne prace, abym sobie mogła dorobić. Pracowałam na Targach
Poznańskich jako hostessa, ale tez i jako sprzątaczka nad ranem na placu
targowym. Zatrudniła mnie do aranżacji wnętrz nowo powstałego hotelu na 2
piętrach akademika Jowita. Miałam zawsze duszę artystyczna, czuję kolory, więc
i ta praca sprawiała mi przyjemność. Poza tym zarabiałam w akademiku w jeszcze
inny sposób. Często chodził ktoś po pokojach i sprzedawał różne rzeczy:
piżamki, przybory szkolne…. Więc ja znalazłam swoją niszę na rynku i
sprzedawałam w ten sposób skarpetki i rajstopy. Kupowałam na Rynku i
sprzedawałam w kilku akademikach. W 3 dni miałam na jedzenie na cały miesiąc.
Miałam stałych odbiorców. Na Święta poszerzyłam ofertę o zabawki i nawet
powiesiłam w windzie ogłoszenie. Towar schodził expressowo. Na Kraszewskiego
powstał nowy sklep i sprzedawali tam odzież z Indii. Były piękne kolorowe golfy,
a do każdego dokładano w reklamówkę biżuterię indyjską ze słonikami. Ja golfy
sprzedawałam z 50% marży, a za biżuterię miałam czysty zysk.
Poznałam kiedyś chłopaka, miał na imię
Irek. Jego ojciec był pszczelarzem. Pomyślałam, że pomogę mu sprzedać miód, bo
to był dobry człowiek, ale całą zimę ten miód sprzedawał. Załatwiłam słoiki po
gołąbkach i z folii robiliśmy przykrywkę w kształcie serwetki z falbanką i
gumką. Wyglądało świetnie. Namówiłam Tatę Irka na zrobienie naklejek z jego
danymi i … już śmigałam po Poznaniu z miodem. Zaczepiałam ludzi na ulicy i
proponowałam miód z własnej pasieki… ( to miała być kiedyś moja pasieka, gdybym
wyszła za Irka, ale do tego nie doszło). Pewna starsza Pani kiedyś powiedziała:
-
Wiesz dziecko, nie ważne co jest w tych słoikach, ja i tak kupię to od ciebie,
bo tobie tak dobrze z oczu patrzy…
Pamiętam,
że wiele razy kupowała ode mnie miód w Parku Wilsona. Ona tez miała coś
niesamowitego w oczach…
Po
pierwszym roku studiów, ojciec stwierdził, że nie możliwe, że nie proszę go o
pieniądze i sama sobie radzę i wygonił mnie z domu, bo podejrzewał, ze zarabiam
w niemoralny sposób. Studiował w Poznaniu i uważał, ze akademik w którym
mieszkam jest to SEZAM ( seksualne zaplecze Merkurego- hotel obok) i nie było
mowy o tłumaczeniu skąd mam na życie, wyrzucił mnie z domu. Właściwie nie
pierwszy raz, ale tym razem ja miałam już dosyć. Pojechałam do Poznania i
ponieważ były wakacje, poszukałam sobie pracy. Zatrudniłam się w budynku
Agrobexu, w kilku firmach, sprzątałam biura. Miałam blisko z akademika.
Dzielnica Jeżyce była wtedy niespokojna
i dwa razy mnie napadnięto. Raz uratował mnie patrol policyjny , a za drugim
razem jakiś starszy Pan. Wtedy zapisałam się na Judo i nauczyłam bronić.
Przestałam się bać i nabrałam pewności siebie i w innych dziedzinach.
Na
studiach myłam pociągi, sprzedawałam książki na ulicy, byłam kilkanaście razy
wychowawcą kolonii i dzięki temu zwiedziłam Polskę, bo uwielbiam podróżować.
Zawsze na mojej drodze, los stawia ludzi, którzy mi pokazują kierunek. Każdy
człowiek tak ma, tylko trzeba to chcieć i umieć zauważyć.
Czasami
kiedy dotknie nas jakaś sytuacja, za jakiś czas może się okazać, że było to
dobre, bo sprowokowało, a czasem wręcz zmusiło nas to do działania.
Jako
taki przykład z czasów studiów pewna historia.
Po 3 roku pojechałam do Giżycka jako
wychowawca kolonii. Po pierwszym turnusie okazało się, że podobno z drugiego
zrezygnowałam i kierowniczka kolonii szybko zatrudniła swojego syna. Wiem, że
nie rezygnowałam, bo miałam całe wakacje zaplanowane na koloniach, ale … z
rodzina nie wygram, to w końcu jej syn potrzebował pracy.
Poszłam
więc do biura Gromady w Giżycku i zapytałam o pracę z noclegiem. Pomyślałam, że
miałabym dalej fajne wakacje i zarobię. W Poznaniu rzeczy miałam w depozycie
akademika, sprzątnie na 2 miesiące wzięła koleżanka, więc nie miałam po co
wracać. Miły Pan w Gromadzie zapytał co umiem?
-wszystko-
powiedziałam wtedy bez wahania
-a
szyć umiesz?- tak, matka jest krawcową, a ja przy niej się nauczyłam.
Gdzieś
zadzwonił, ale już tej pracy nie było. Wtedy zapytał:
- a
naczynia umiesz myć ? – z uśmiechem to powiedział
Dodam
, że miał przed sobą szczupłą blondynkę w bluzeczce do pępka i białych
szortach.
Ja
na to:
-
Jasne , że tak , w domu nas było zawsze sporo, mogę myć naczynia.
Zaprowadził
mnie do Hotelu Wodnik do kuchni.
A
tam Pani Ania zaprowadziła mnie na zaplecze , dała dederonowy ( prawie
przeźroczysty) fartuch, kazała ubrać na bieliznę i rozkazała co następuje :
- Ty
Małe Kurwiszcze ( taki otrzymałam przydomek, nie wiedząc czemu, potem mi to
wyjaśniła, chodziło o moją koronkowa bieliznę) , Ty Małe Kurwiszcze będziesz
tutaj myć i wyciągać naczynia z wyparzacza.- powiedziała to tak głośno, że
chyba goście na Sali to usłyszeli.
-
Dobrze Pani Aniu- powiedziałam znacznie ciszej.
-
Nie Pani Aniu, bo ja żadna Pani nie jestem, tylko SZEFOWO masz mówić Małe
Kurwiszcze i do roboty!- powiedziała szefowa kuchni Pani Ania Zabawska.
I
tak dwa dni myłam, wyciągałam, miałam poparzone palce , bo tam liczył się czas,
naczynia nie miały kiedy wystygnąć. Mi pot leciał wszędzie. Miałam co jeść i
gdzie mieszkać, bo dostałam malutki pokoik ( mieściło się w nim tylko łóżko) w
drewnianym domku nad kanałem Giżyckim. Byłam w pięknym miejscu, miałam wikt i
opierunek i jeszcze mogłam nocami spacerować po plaży i pisać wiersze… Byłam
zadowolona i szczęśliwa. Nawet szefowa, mimo dystansu, wydawała mi się super
babeczką co później się okazało.
Trzeciego
dnia przyjechali rybacy i… przywieźli 100kg sandacza.
Małe
Kurwiszcze stwierdziło, że jest ze wsi i poradzi sobie z rybami. Tylko nie myślałam,
ze całe 100kg sama mam obrobić ! Chciałam na trochę wyjść z gorącego
wyparzacza….
Kilka
godzin walczyłam w zimnej piwnicy z sandaczami. Zrobiłam sobie na deseczce dwa
kapselki , gwoździem przybite i … obierałam. Moje ręce pełne pęcherzy teraz
pocięte i pokłute. Jednak zacisnęłam zęby i pracowałam. Po kilku godzinach
wyszłam na powierzchnię.
-
Szefowo , zrobione-zakomunikowałam dumnie.
- A,
Ty Małe Kurwiszcze, ale wszystkie ryby miałaś zrobić a nie jedną ! -
wykrzyczała i za ten fartuch i do piwnicy mi pokazała drogę.
-
Ale ja wszystko zrobiłam- odparłam
Kiedy
zeszła na dół to oniemiała. Sandacze obrane, wypatroszone leżały umyte w
skrzyniach.
Wtedy
okazało się, że wie jak mam na imię.
-Laurka,
ty zmarzłaś, choć do góry , zrobię Ci herbaty. Jak Ty to zrobiłaś ? My
chcieliśmy Ci próbę zrobić, … ale my nigdy we dwie tego tak szybko nie
zrobiłyśmy.
Pokazałam
mój patent na deseczce dwa kapselki. I tak uzyskałam status Młodszego
Kucharza. Do tego szacunek całego
zespołu.
Mogłam
smażyć kotlety, gotować zupę i dekorować talerze, co lubiłam najbardziej i
nawet dostałam ładny fartuszek i mogłam czasem nawet wyjść na salę do Gości,
jak była grupa z Niemiec i była impreza. Tłumaczyłam im po niemiecku co to są
placki ziemniaczane i jak się je robi, że są takie smaczne.
Pomagałam
na weselach i zarobiłam tyle, że nawet nie marzyłam.
We
wrześniu, Ewunia, jedna z kucharek wzięła mnie do siebie do domu, bo nad
kanałem w moim domku było zimno i wysiadły mi nerki. Jej Mama bardzo
przypominała moją Babcię. Jej troje dzieci miały ciocię, a ja miałam Rodzinę.
Rok
później całe wakacje spędziłam w Giżycku pracując w kuchni. W kolejnym roku,
kiedy wyszłam za mąż, miałam tam swoje drugie wesele, z prezentami i ulubionym
szczupakiem faszerowanym…. Szefowa pokochała mnie jak córkę a ja ją jak matkę.
To
były fajne czasy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.