fb

poniedziałek, 9 grudnia 2013

moje pierwsze lata w Firmie X

Mało ważne jest to jak do tego doszło, ale zostałam sprzedawcą telefonów komórkowych.
Jak każdy w tej branży, zaczynałam od sprzedaży telefonów klientom indywidualnym. Na pierwsze spotkanie biznesowe obowiązkowo wybrał się ze mną kierownik. Jednak speszony zwiał, gdy klient (amator tatuaży) rozebrał się, aby pochwalić się swoimi „dziarami”. Po prezentacji tatuaży, którymi zamalował całe swoje ciało - nabył ode mnie telefony. O to chodziło!
- Laura, już na pierwszym spotkaniu rozbierasz klientów. Wymiękam! Niczego więcej już cię nie nauczę - poddał się kierownik.
Klienci Firmy X najczęściej chcieli kupić model komórki „najwyższy na rynku”. Tymczasem analiza ich potrzeb wykazywała, że takie cudo wcale im nie jest potrzebne. Nie będą korzystać nawet z połowy jego funkcji... Co wtedy?
Pole tekstowe: Potrzeba niezłej dyplomacji, aby na takiej transakcji zarobić, nie wciskając człowiekowi czegoś, co mu się nie przyda. Oczywiście, mogłam „nawciskać” klientom drogich gadżetów i wysokich abonamentów, następnie odebrać sutą prowizję, i... No właśnie! Doskonale wiem, że wyzyskany klient, nigdy nie wróci. Gorzej! Nikomu mnie nie poleci. Dlatego zawsze sprzedaję etycznie, co wzbudzało (i wzbudza) sympatię klientów. Polecali mnie dalej nie dlatego, że o to prosiłam - z czystej przyjaźni! I zwyczajnie byli zadowoleni .
Klientów nigdy mi nie brakowało. Wiadomo - jeden zadowolony klient wygeneruje ci dziesiątki nowych, zaś jeden niezadowolony.... Zniechęci stu !!! Cokolwiek robisz (sprzedajesz!), czyń roztropnie i przewiduj czym to zaowocuje.
Pamiętam dziesiątki anegdot związanych ze sprzedażą i kupującymi... Pewnego razu budowlańcy ocieplali blok, w którym na trzecim piętrze mieszkałam. Wznosząc wzrok na rusztowanie - zagadnęłam ich, czy mają komórki? A jeśli tak, to czy są z nich zadowoleni?
»                           o
Handel rozpoczęliśmy na rusztowaniu, a kilkanaście umów podpisaliśmy w... mojej kuchni!!! Klienci weszli wprost z rusztowania - przez okno.


 Każdy człowiek, również każdy handlowiec wytwarza wokół siebie aurę. Moja jest fajna, kolorowa. Pewnie dlatego inni to czują, czuja, że można zaufać i że nie obiecuję czegoś, czego nie mogłabym zrobić J
W firmie były konkursy, a prawie wszystko co było do wygrania , wygrywałam. Po dwóch latach mniej więcej, sama zrezygnowałam z kukursów u Agenta, aby innym , nowym dać szansę J wtedy już jeździłam po świecie będąc w czołówce z 1200 handlowców firmy X. Byłam w Laponii, Portugalii, Chorwacji, Czarnogórze....i wielu innych miejscach. Zawsze miejsca były urocze, gorzej z towarzystwem. Ludzie z tzw. Centrali , zachowywali się jak " psy spuszczone ze smyczy” , niestety większość z nich, a już najbardziej i najgorzej dawali “przykład” Ci co byli na samej górze. Od kąpieli nago w Oceanie, kąpieli w fontannie ( bez ubrań) na środku miasta, po palenie ogniska na plaży i kradzież beczki piwa  w Hotelu. Czasami wstyd mi było przyznać się, że przyjechałam z grupą z Polski...
I choć miejsca urokliwe to nie jeden raz czułam się bardziej obco wsród niby swoich, niż wśród obcych ludzi...
Na tych wyjazdach wychodziły z tych ludzi gady...wyjatkowe i obślizłe...nie mieściło mi się w głowie to wszystko. Myślałam, że dyrektor to ktoś kogo darzy się szacunkiem i kto potrafi utrzymać odpowiedni status nawet na wyjeździe, a może tym bardziej właśnie tam, ale było zupełnie inaczej. Byłam w maleńkiej grupie, która dosyć mocno izolowała sie od reszty...spacerowaliśmy po plaży, z butelka dobrego wina, podziwialiśmy widoki, zapachy, upajaliśmy się pięknem i widokami...sporo rozmawialiśmy ze sobą, opowiadaliśmy o swoich marzeniach...było cudnie.... pokochałam podróże i obiecałam sobie, że kiedyś tam wrócę z moimi dziećmi i im to pokażę J
Moja kariera nabrała szybkiego tempa...miałam już ponad 40 dyplomów, nawet od samego Prezesa Firmy X, miałam mnóstwo pomysłów, które pisałam i zgłaszałam do konkursów, miałam tyle radości z tej pracy i zarabiałam w miesiącu tyle co nauczyciel z premiami w ciągu roku. Obsługiwałam najbardziej znane postacie w Polsce, dostawałam polecenia, chroniłam prywatnośc tych ludzi i byłam 24 h w pracy...
Na jednym ze szkoleń poznałam mojego drugiego męża...zakochałam sie bez pamięci, moje dzieci go od razu pokochały i zaakceptowały, były tak spragnione ojca w domu... mimo moich starań, wychodzenia z nimi na piłkę itd, bardzo chcieli abym nie była sama i aby był ktos kto będzie tatą...
Kiedyś nawet przyprowadzili mi do domu pana od wychowania fizycznego, aby niby woził ich na piłkę, ale szybko zorientowałam się, że coś jest nie tak...przycinęłam najstarszego syna, a on na to : mamo, nie denerwuj się, on jest kawaler i rok od Ciebie starszy...-normalnie chcieli mnie wyswatwać...
Dlatego kiedy poznali na wakacjach mojego kolegę, od razu był akcept...i to jaki...a i mi ów nie był obojętny...
Kiedyś opowiem o tej miłości, może, teraz nie mogę, zbyt bardzo boli i może lepiej do tego nie wracać...to przeszłość...jednak dostałam ogromny dar, mojego czwartego Syna i za to jestem wdzięczna.
Już kiedy byłam w ciąży z maluszkiem zobaczyłam pierwszy raz, jak agent mnie traktuje, bo bardzo się zdenerwował, kiedy się dowiedział się, że jestem w ciąży ( o ironio jego żona też była, urodziłyśmy w odstępie 2 tygodni). Martwił sie , kto będzie robił mu 10 % sprzedaży na 120 handlowców których miał w swoich szeregach. Ja jednak pracowałam do ostatniego dnia i po urodzeniu synka następnego dnia wypisałam sie ze szpitala i nie miałam 1 dnia macierzyńskiego...jak bardzo teraz tego żałuję...ale opamiętanie przyszło po czasie...dobrze , że przyszło....
Kiedy urodził się maluszek, chciałam stabilizacji bardziej niz kiedykolwiek, szukałam sposobu jak mieć aktywa, aby gdybym nie mogła pracować, było jak utrzymac rodzinę. Może to dziwne co napiszę, ale nigdy nie myślałam, aby ktoś mi miał w tym pomagać...i to też było bez sensu, ale to też zrozumiałam po czasie.
Szkoliłam innym ludzi, mojemu agentowi wszystkich, jeździłam po Polsce, uczyłam sztuki sprzedaży od podstaw po ofertę i profesjonalną obsługę. Robiłam to za darmo, bo...no właśnie, identyfikowałam się z firmą, bardzo chciałam pomóc agentowi, bo jego sukces był też w jakims procencie moim sukcesem, tak myślałam i w takim myśleniu byłam utwierdzana. Czułam się częścią tej firmy, oddałam jej serce.
To co stało sie potem, tylko pokazało mi jak bardzo było to bez sensu i jak boli, kiedy ktos to serce wyrywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.