fb

niedziela, 23 marca 2014

dzieci i miłość bezwarunkowa...niestety kilka dni temu ktoś wszedł na poziom trzeci...

dzisiaj smutny post...bo stały się rzeczy nieodwracalne...ktoś wszedł na III poziom...tutaj nie da się nic poprawić...tutaj tracimy coś albo kogoś...

tylko przypomne jeszcze raz ...po raz trzeci tą piękną opowieść a potem napisze Wam co się stało, aby Was przestrzec przed tym co się może stać...kiedy nie kochamy własnych dzieci...

a oto znana Wam historia :

Poziom drugi 

"Dwa anioły, kobieta biegnąca do pracy, strome schody…
- Popchnij ją, popchnij!
- Ale schody strome, zabije się!
- Przytrzymam! Ubezpieczam! Tylko nogę złamie – pchaj, mówię!
- Głupi jesteś??? Przecież musi do pracy zdążyć, trzy dni z rzędu się spóźniała!
- Owszem a teraz jeszcze posiedzi dwa miesiące na zwolnieniu, a potem ją wyrzucą.
- Tak nie wolno! Co ona bez pracy zrobi? Pensję ma dobrą!
- Pchaj, mówię, potem ci wytłumaczę, pchaj!

Te same anioły, autostrada, dwie kobiety w służbowym samochodzie. Jadą za ciężarówką załadowaną belami drewna.
- Zrzucaj kłodę, nie przeciągaj!
- Taką kłodą można zabić! Przecież jak trafi czołowo w szybę to obie zginą!
- Zrzucaj, mówię, odchylę tor lotu, tylko się przestraszą.
- Po co chcesz je straszyć???
- Potem ci wytłumaczę, nie ma czasu, za zakrętem będzie bilbord: „ZWOLNIJ!!! W DOMU NA CIEBIE CZEKAJĄ!!!”, zrób tak, żeby się tam zatrzymały.
- Obie płaczą, dzwonią do domów, okrutny jesteś!!!

Kolacja firmowa.
Dwa anioły, mężczyzna z obrączką, dziewczyna.
- Niech jeszcze wypije.
- Dość! Już jest pijany! Spójrz tylko, podrywa dziewczynę!
- Nalej mu jeszcze, niech pije!
- Żona w domu czeka, dwoje dzieci… stracił kontrolę nad sobą, dziewczynę ciągnie do hotelu…
- No i dobrze, niech się zgadza!
- Zgodziła się, poszli, cholera jasna! Żona się dowie, będzie rozwód!
- Ano, będzie awantura! I o to chodziło!

Zachód słońca. Dwa anioły.

- Ale praca stresująca!
- Witaj w pracy na poziomie drugim. Tutaj uczymy przez stres. Do wczoraj miałeś praktyki na pierwszym poziomie – uczycie tam przez filmy i książki, a tutaj mamy tych, komu już książki nie pomagają. Musimy ich wytrącić z koleiny jakimś zdarzeniem, stresem, szokiem – żeby się zatrzymali na chwilę, pomyśleli.


Pierwsza kobieta będzie siedziała w domu ze złamaną nogą. Znowu zacznie szyć, a jak ją wyrzucą z pracy, to będzie miała już pięć zamówień – nawet się nie zmartwi. Kiedyś już szyła, a teraz od 10 lat odkłada swoja pasję, uważa, że musi na państwowej posadzie pracować, że socjal jest ważniejszy od harmonii i szczęścia z zajmowania się ulubionym zajęciem. A z szycia będzie miała więcej pieniędzy plus zadowolenie każdego dnia.

Z dwóch kobiet płaczących na autostradzie jedna za tydzień odejdzie z tej pracy, wróci do domu, znajdzie pracę w swoim miasteczku, tam gdzie jej rodzina, mąż, dziecko. Urodzi drugie, zacznie studiować psychologię – te kobiety współpracują z wami na pierwszym poziomie.

- A zdrada? Czy zdrada może wyjść komukolwiek na dobre? Rodzina się rozsypie!
- Rodzina? Tam już dawno nie ma rodziny! Żona zapomniała, że jest kobietą, mąż pije, kłócą się, szantażują, targują się dziećmi. To długi proces, bolesny, ale każde z nich się czegoś nauczy. Żona wróci do waszych książek, zacznie żyć dla siebie, zbuduje wspaniały związek, będzie szczęśliwa, dzieci będą dorastać w miłości, bez awantur…
- A uda się zachować rodzinę?
- Jest taka szansa.

- Co za praca!
Przyzwyczaisz się. Ważne, ze skuteczna. Jak tylko wytrącisz człowieka z jego strefy komfortu, to się zacznie ruszać! Większość ludzi jest tak skonstruowana.
- A jak i to nie pomoże?
- To mamy jeszcze poziom trzeci – edukujemy za pomocą straty. Ale to całkiem inna historia..." Piotr Mordkowicz. Przekład I.Z.


...a dzisiaj historia mojej koleżanki ze studiów...Marysi

Marysia ma Męża, którego bardzo kocha i dwie córki : Kasię ( 16 lat )  i Zosię ( 5 lat)....i dzisiaj ma jedną Córkę, bo drugą straciła....

Często bywałam u Niej w domu...widziałam co się dzieje...rozmawiałyśmy ...ale Ona wiedziała najlepiej. Wszystko tłumaczyła swoim strasznym dzieciństwem , matką która ją niszczyła...

Ja też jestem z toksycznego domu... ojciec alkoholik, matka uzależniona od niego...ale jak wyjechałam na studia poszłam do AA żeby mi ktos pomógł, żeby przestało tak boleć...żeby móc normalnie żyć...bo byłam od nich uzależniona...( nawet w Poznaniu bolał mnie brzuch kiedy ojciec zaczynał pić)
i taką pomoc otrzymałam...choc to wcale nie znaczy, że i mnie do dzisiaj nie boli, że moi rodzice nie chcą znać ani mnie ani moich dzieci....bo są moje.

Jestem głośna w domu, mam to po Babci, ale nie znaczy że i nad tym nie pracuję. Czasami podniosę głos, ale nie niszczę, nie katuję, nie znęcam się psychicznie nad dziećmi, tak jak mi to robiono...bo jestem świadomą osobą....a dorosły człowiek nie powinien powielać wzorców. Powiedziała mi kiedyś pewna Pani Profesor Psycholog, z którą się przyjaźnię, że "dorosłość to wybór, dorosłość to umiejętność zmiany, pracy nad sobą, dorosłość to staranie się nie popełniać tych samych błędów...i nie tłumaczy nikogo to, że wychował się w trudnym domu i miłości nie miał i nie doświadczył, a miał tylko ból....bo wszystko jest w jakimś celu, bo może właśnie po to się stało, żeby wychował cudowne wrażliwe dzieci...że to była lekcja".

I tak właśnie jest.

Moja siostra zapytana kiedyś dlaczego tak bardzo goni do pracy swoje dzieci, odpowiedziała : " a co my miałyśmy lepiej ? Od tego są !" ...miałyśmy ciężko, pracowałyśmy od świtu do nocy, ale na wsi tak jest, wiele dzieci tak ma, nawet nie buntowałysmy się, bo jak skoro nie wiedziałyśmy, że może być inaczej ???

Tylko czy z tego powodu nasze dzieci mają mieć tak samo ???
czy one nie powinny mieć dzieciństwa ? Mogą i powinny pomagać, ale nie być niewolnikami...bo my już wiemy świetnie jak to robić,...jak nas traktowano. Przecież to są nasze dzieci, krew z krwi, kość z kości....
I kochają nas tak bardzo.

Nie wolno kochać dzieci za coś !
Nie wolno kochać dzieci Bo..... ! ( bo sie dobrze uczą, bo sa ładne, bo sa mądre, bo sa podobne do mnie lub nie podobne, bo mądre, bo .....kochajmy za to, że są dziećmi, są nasze :-) )
Nie wolno kochać dzieci, kupując im prezenty i rozpieszczając, bo nie uczymy ich miłości, tylko zależności, stają się wtedy roszczeniowe i nigdy nie spotkają prawdziwej miłości..nigdy szczęśliwe nie będą...bo będą szukały ideału, ksiącia lub księżniczki...a do tego ciagle będa oczekiwały, a prawdziwa miłość ( zapraszam do listu do Koryntian) jest piękna, nie oczekuje...
Nie wolno wyróżniać dzieci ! Tu można przegiąć...ja sama tak zrobiłam, bo kiedy juz miałam 2, potem 3 Synów, nadal kupowałam im takie same ubrania, identyczne bo i fajnie wyglądali i nie chciałam żadnego wyróżniać ( to była moja trauma z dzieciństwa, nie kochanego, najstarszego dziecka, które było poniżane i wyróżniane w odwrotny sposób) i pewnego dnia dzieci się zbuntowały...i to nie najstarszy Syn, tylko najmłodszy i powiedział: Mamo ja jestem Kajtek i nie chcę mieć spodni i kamizelki jak Kuba czy Bartek, bo ja jestem inny ! ( miał wtedy 6 lat !)...przemyślałam...miał rację...tyle czytałam o "Rodzeństwie bez rywalizacji" a zapomniałam o indywidualności każdego człwoieka, a dziecko to też człowiek !

Od tamtego dnia już nigdy niczego nie narzucałam i nie narzucam w ich ubiorze...bo każdy z nich lubi co innego...
I tak się ciesze po cichu , że żaden nie nosi kolczyków w nosie i glanów...ale jeszcze wszystko przede mną...i tak być może...i kiedy w zeszłym roku najstarszy Syn przyszedł zapytać czy może zrobić sobie tatuaż...najpierw zamarłam...a potem po przemyśleniu zgodziłam się , tylko postawiłam jeden mały warunek...sam musi na niego zapracować...kosztował 300zł...Kuba cały tydzień pracował w kuchni, aby na niego zarobić....i kiedy miał już te 300zł  zapytałam : to pokaż jaki sobie tatuaż wybrałeś, bo chyba pracując cały tydzień myślałeś jaki ma być ?
odpowiedział: -mamo, szkoda tych 300zł, lepiej kupię sobie buty do biegania nowe....( po cichu otarłam łzę...udało się ), ale czasami trzeba dzieciom pozwolić popełnić ich własne błędy...bo sami muszą zdobyć doświadczenie...

Wybaczcie, że opowiadam na przykładach...ale tak chyba zrozumieć jest najlepiej...i nie uważam się za super mamę...o nie...zresztą to słowo jest takie przegadane : Super Mama, która ma jedno małe dziecko, masakara jakaś, albo Super Niania, która nie ma własnych dzieci....to dla mnie tak, jakby ksiądz opowiadał o życiu w rodzinie...a co On ( z całym szacunkiem) może na ten temat powiedzieć ???

Tyle wstępu..wracamy do Marysi...
Miała dwie córki...ma dzisiaj jedną...drugą pochowała w czwartek...

Kasia, była dobrą spokojną dziewczynką, za spokojną jak na nastolatkę...Nie wiem czy Marysia wybaczy sobie kiedykolwiek to co się stało...Mąż Marysi...od śmierci Kasi...z pokoju nie wyszedł...pije...żeby nie czuć....nie był nawet na pogrzebie...nie może uwierzyć...

Kasia jak to nastolatka, zakochała się...Chłopak fajny, poznałam Go , spokojny tak jak Ona...miły, ułożony, z tzw. dobrego domu....piękna to była miłość...bo ta pierwsza jest taka wyjątkowa...
Maria , jej matka, sama miała trudne dzieciństwo...uważała że na miłość jest za wcześnie...że Kasia ma pomagać jej w domu, zajmować się dzieckiem , młodszą siostrą, ma się uczyć...a ta nawet jak przynosiła super oceny, to matka nigdy jej nie pochwaliła...uważała że jej też nie chwalono...a wyrosła na porządnego człowieka...ciagle znajdowała Kasi nowe zadania...Młoda, bo tak na Nią mówiliśmy, nie miała kiedy wyjść z domu....czasami mi mówiła : Ciociu...ja wiem, że mama miała trudne dzieciństwo...ja wiem, że Babcia jej nie kochała...nas też nie potrafi kochać...ale dlaczego mama umie kochać Zosię ? To moja siostra, tez ją kocham, ale jak wiele bym dała, aby choc raz mama mnie tak przytuliła jak ją"...( cholera, ja ja ją rozumiałam...też tak miałam...i z matką i ojcem, ile razy zdobywałam wszystko, byłam najlepsza uczennicą, żeby choc raz, jeden raz usłyszeć, że ktoś mnie kocha...żeby mnie ktoś przytulił...) To było takie dziecinne myslenie, ale byłam wtedy dzieckiem. nawet jako dorosła kobieta nie raz chciałam tak zdobyć miłość rodziców, sukcesami, z których oni drwili...zawsze.
Tłumaczyłam Kasi, że mama ją kocha, tylko nie potrafi tego okazać...( ale sama z Marią rozmawiałam i usłyszałam, że nie ma serca do Kasi, że jest podobna do jej matki, że jest ....no własnie...ale była jej córką...)
Patrze każdego dnia na moje dzieci...Bartek jest tak bardzo podobny do swojego ojca...Romek tak samo..chyba Kuba i Kaju sa najbardziej podobni do mnie , ale tez i swoich dziadków...nie potrafię tak na nich patrzeć..kocham je bo to moje dzieci...wszystkich ich kocham najbardziej....

Kasia...miała wypadek...

Marii...świat usunął się spod nóg...tyle chciała jej powiedzieć...a już nie powie...najbardziej jednak jej żal, że nie kochała jej najbardziej jak potrafiła i mogła...że nie przytulała codziennie...że nie była najlepszą matką...
kiedy prawie siłą odciagałam ją od łóżka Kasi...kiedy leżała na OJOM-ie...ciagle powtarzała: "czy ona słyszała chociaż teraz, ten jeden raz, że ją kocham ???"

pocieszałam ją : slyszała na pewno...( Kasia wiedziała, ze matka ją kocha, rozmawiałysmy o tym nie raz, tylko czy Maria teraz będzie umiała żyć z tym ???)

Pozostała Zosia..., która straciła Siostrę, o którą i Ona nie raz upominała się przed matką...widziała, ze matka ja kochała bardziej...czy ona sobie i matce wybaczy ??? Czy mąż Marii pogodzi się ze stratą ? Ma ogromny żal do Marii...że nie kochała ich starszej Córki...i do siebie, że nie reagował ostrzej, że nie wystarczająco tłumaczył i może nie wysłał obu Pań gdzieś razem, w Bieszczady, aby pobyły same ze sobą i się dogadały ???

czasami jest za późno...aby cos zmienić...aby powiedzieć Kocham...

pięknie napsiał to ksiądz Twardowski: "śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą"

Ja wiele lat robiłam wszystko, aby rodzice mnie pokochali...już nie robię...nie chcę już nawet ich widzieć...wtedy mniej boli...ale jak ciężko jest żyć z taką miłością...bo ja ich kocham...mimo wszystko...

Czasami pomaga się odciąć...i tak robię...moje dzieci Dziadków prawie nie znają, najmłodszy ich nie widział, miał 3 miesiące, więc nie pamięta, kiedy ostatni raz u nich byłam..

Tylko ja przerwałam w taki sposób ten ciag ...to domino ...ja moje dzieci kocham i one mnie kochają i będą miały piekne życie, bo ich wspieram...i pozwalam popełniac ich własne błędy...choć tłumaczę...nie wybieram za nich szkoły, zainteresowań...to ich życie, ale kiedy zauważę coś co ich kręci to wspieram...i podsuwam tzw. Pomagacze :-) czyli książki, mikroskop, dobrych trenerów, Cotcha, a nawet czasem pozwalam na to, co całkowicie się kłóci ze mną...sami musza się nauczyć...czasami też i spróbować

Kiedy 2 lata temu mój najstarszy Syn przyszedł i powiedział, że w szkole wszyscy wiedza co to alkohol, część więc co to papierosy i trawka, a on nic nie wie jak taka "tit"..najpierw zamarłam....ale potem powiedziałam : choć synu ....i wyciagnęłam z barku whyski...takie stare 25 lat  i nalałam mu z lodem...i sobie i powiedziałam :

Pij...spróbuj i zobacz jak sie poczujesz i zrób to przy mnie, bo jest bezpiecznie i będziesz wiedział...
papierosy...hmm jesteś sportowcem, liczysz ilości białka, a chcesz palić ? nie chcę ! no to pamietaj, że to twoje płuca...ja dbałam o nie 16 lat i nie paliłam przy Tobie, to i teraz Ty o nie dbaj !
trawka ? ...jak kiedys sama zapalę...to Ci opowiem..ale nie rób tego z kolegami, bo każdy reaguje inaczej...nie zgadniesz jak to będzie z Tobą...

a opowiadać w szkole co to nie robisz ...opowiadaj jak wygrywasz Regaty, zdrowo sie odzywiasz, o 6 tej rano wstajesz i gotujesz dla siebie i trzymasz dietę, będziesz jedyny w klasie i to jest COOL

mądre mam dziecko...zrozumiało...

z Bartkiem jest spokojnie, ten jest taki akuratny..poukładany i musze go nawet czasami odciagać od książek...

a z Kajtkiem już jest czasami wesoło, ale to tylko znaczy, że więcej czasu trzeba mu poświęcić więcej rozmawiać...poszukać zainteresowań...i będzie dobrze....i mimo uwag w dzienniczku, ja i tak go kocham...bo umie przyjść i mi o tym od razu opowuedzieć.a nie było tak zawsze...

a Mały...mój Skarbek...nawet jak sie budzi to patrzy na mnie i sie uśmiecha i czeka kiedy otworzę oczy i to zobaczę :-)


Kochajmy nasze dzieci po prostu...nie za coś...nie dlatego...tylko kochajmy tu i teraz...ogłaszam dzisiaj dzień przytulania dzieci...one tak wiele się od nas uczą...

ja dostaję czasami liściki...pod poduszką mi zostawiają...tak bez okazji...bo ja im kiedyś wkładałam w kanapki..a czasem zostawiam na biurku, lodówce ...i mimo, że piszę : chciałabym mieć posprzątane w domu, albo zarobione zakupy to zawsze na końcu jest Kocham Was ....mama

dzisiaj znalazłam list pod poduszką :
Mamo, potrzebuję nowe buty....Nie musi być dzisiaj..kocham Cię Twój Bartek....

to idę kupic buty...szybciutko..bo szkoda niedzieli na zakupy...

weźcie dzieci ...wszystkie ...i jedźcie do lasu...jest taka cudna wiosna....

ja dzisiaj z moją trójką młodszych...najstarszy jest na obozie przed Mistrzostwami w Monachium...ale na pewno zadzwoni :-) albo ja zadzwonię ? to przecież nie ma znaczenia, kiedy się kogoś kocha najbardziej na świecie :-)

kochajcie swoje dzieci !!!

A co by było gdybyście adoptowali dzieci ??? czy i ich nie trzeba kochać ?

A te chore ...do końca  życia zależne od Was ?

Od takich rodziców uczmy sie miłości...bo Oni wiedzą co to miłość bezwarunkowa :-)












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.