dzisiaj znowu o dzieciach :-)
wiem wiem..monotonna jestem...dzisiaj o dzieciach wszystkich...nie tylko przezroczystych....
dziecko rodzi się dobre...jest jak niezapisana kartka papieru....
w dużej mierze to od nas rodziców zależy co przez pierwsze lata na niej znajdziemy....
czy będzie to miłość, spokój, radość...i dużo słońca
czy też ból, strach, niepokój i inne złe uczucia...
zapewniając dziecku podstawowe warunki bezpieczeństwa i dbając o jego rozwój...poprzez wspólną zabawę sprawiamy, że dobrze się rozwija i ta kartka jest zapisana właściwymi treściami...
i na tym chciałabym się skupić....
mój osobisty proces odkrywania siebie ciągle trwa...
od dziecka myślałam , że jest coś ze mną nie tak, bo gdziekolwiek się pojawiłam tak natychmiast zostawałam zauważona....
nie z powodu wyjątkowej urody, czy gabarytów ( kiedyś byłam szczupła , serio :-) [ jak to dobrze mieć dystans do siebie :-) ], ale było coś we mnie czego nie umiałam nazwać i co nawet był czas że bardzo mi przeszkadzało....
Od małego byłam w wyjątkowy sposób oswajana ze sceną, choć jako dziecko nie miałam takiej wiedzy...że to było celowe działanie...hmmm...o to też nie podejrzewam moich rodziców....ale już Babcię tak :-)
Babcia zawoziła mnie na różne konkursy piosenki, deklamowania wierszy...nawet przed domem na ławce kazała mi stawać i deklamować wiersze...
kiedy miałam 7 lat, nauczyła mnie na pamięć Przedmowy weselnej i dzięki temu załatwiałyśmy wszystkie wesela w okolicy :-)..to była mega zabawa....:-)
tam też zaczęłam śpiewać z mikrofonem i potem już w liceum występować na scenie :-)
zaszłam wysoko, bo do finałów Festiwalu Piosenki Radzieckiej....
Gdzie mnie nie było... śpiewałam w Domu Kultury w Drezdenku, w Gorzowie i dalej...było fajnie, uwielbiałam to robić....
brak lęku przed sceną był u mnie naturalny, rósł ze mną i to było piękne....
i jeszcze do tego to moje Rządzenie :-) wszędzie mnie było pełno...
przewodnicząca klasy, szkolnego samorządu, założyciel teatru w liceum, kabaretu, Koła naukowego Matematyków na Studiach i nawet byłam szefem Samorządu całego Uniwersytetu...zaczynałam oczywiście od szefa mojego roku.
Społecznik...tak zaangażowany w swoją pracę misje pomagania innym...że czasem od tego aż dupa bolała...
bo jak masz miękkie serce, to musisz mieć twardą dupę...i to przecież wiecie :-)
nie umiałam nigdy żyć obojętnie, żyć i nie pomagać....
i do dzisiaj tak jest choć robię to znacznie bardziej umiejętnie...
w tym roku...byłam na pewnym szkolenie...w moim od dwóch lat cyklu odkrywania siebie i.....
co odkryłam :
że to nie jest nic złego to moje przywództwo...że to nie jest jakiś mój defekt ( bo i tak myślałam kiedyś, że inni to mają spokojnie a ja tak nie umiem, ja zawsze muszę gdzieś tam zaistnieć i choć nie ma w tym jakiej żądzy bycia kimś znanym, bo na tym mi nie zależy, to i tak nawet jak nie pójdę na wywiadówkę to i tak mnie szefem klasy wybiorą...no więc dlaczego ??? )
dzisiaj wiem....bo taka się urodziłam i tak mam rozwiniętą tą część mózgu która odpowiada za przywództwo i za społeczność za pomaganie...i kiedy tylko zdałam sobie sprawę, a ktoś mi w tym bardzo pomógł ( Ania Urbańska i Paweł Jarząbek ze Structogramem) jestem wreszcie szczęśliwa...bo nie szukam już kim jestem ?
nie próbuje być kimś kim nie będę....a cały mój potencjał wkładam w to kogo mam w sobie i to rozwijam i to jest piękne, bo najpiękniej mi wychodzi :-)
Do czego zmierzam :
Czy każda osobę można nauczyć występować na scenie ? Pewnie tak....
Ale czy każda osoba zrobi to inaczej ? Oczywiście...
Ale czy każda ma do tego większe predyspozycje ? Nie każda !!!!
Dlatego u mnie w Miasteczku uczymy dzieci jak wychodzić na scenę..oswajamy ze sceną...poprzez zabawę....pomagamy pozbyć się nieśmiałości...żeby poczuło, że też potrafi...że scena nie jest taka straszna...
ale to widać już u kilkuletnich dzieci, kto urodził się mówcą i przywódcą, bo to jednak się bardzo łączy...a kto woli to miejsce po drugiej stronie mocy...
i niech tak zostanie, bo przecież powinno być urozmaicenie...
w końcu jak ktoś dowodzi...to musi mieć kim :-)
prawda ???
kiedy byłam dzieckiem lubiłam śpiewać nad jeziorem ...siedziałam sobie na przewróconym drzewie nad jeziorem...w moim ulubionym miejscu....i śpiewałam....nie raz nie dwa, całą noc...uwielbiałam to robić i do dzisiaj bardzo często śpiewam...przy różnych okazjach...ale kiedy rodzice kazali mi i rodzeństwu śpiewać dla ich gości....nie cierpiałam tego...
więc tutaj mała dygresja...
nie każdego można i trzeba wszystkiego nauczyć...
to a propos dzieci...
a my dorośli ???
z nami jest inaczej ???
NIE
z nami jest dokładnie tak samo :-)
kiedy w zeszłym roku na NAC-u jeden z wykładowców i Wielkich Mówców powiedział :
za rok to możesz TY tutaj stać i przemawiać !
pomyślałam : Tak, pewnie że to możliwe, ale czy ja tego chcę, potrafię i czy to również mój sposób na życie ??
i każdy powinien sobie na to pytanie odpowiedzieć :-)
sam sobie....szczerze...
bo może jesteś i będziesz lepszy w czymś zupełnie innym i to będzie Twoje szczęście ???
Mnie każdego dnia moi 4 Synowie tak wiele uczą...i ja przyjmuję te lekcje...
i jestem wdzięczna za nie, a im nie narzucam kim mają być....chce aby były szczęśliwe..to jest najważniejsze...ale kiedy widzę jakie mają talenty, predyspozycje, to je wspieram....podsuwam rozwiązania...książki, materiały...i taka rola rodzica...
żeby zapalić ogień trzeba rozniecić iskrę....a potem podtrzymywać ten tlący się żar...tak długo...aż zapłonie...a i to nie koniec....
pięknego dnia :-)
i niech sprawi, że odkryjecie w sobie jakiś talent...
bo odkrywanie jest w tym wszystkim najpiękniejsze....
a to jedna ze scen...scena życia jednak jest najważniejsza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.